Forum Forum miłośników morza i podróży Strona Główna Forum miłośników morza i podróży
Dyskusje poświęcone naszemu wybrzeżu i podróżom w inne zakątki kraju oraz Europy, jak również przyjacielskim dyskusjom na każdy temat
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Ciekawostki z szerokiego świata
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum miłośników morza i podróży Strona Główna -> Forum miłośników morza i podróży
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gosia




Dołączył: 16 Wrz 2007
Posty: 4618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:28, 09 Gru 2009    Temat postu:

tak Mr. Green

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1929
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:33, 09 Gru 2009    Temat postu:

ksero

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gosia




Dołączył: 16 Wrz 2007
Posty: 4618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:34, 09 Gru 2009    Temat postu:

yes Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 1929
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:37, 09 Gru 2009    Temat postu:

da

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gosia




Dołączył: 16 Wrz 2007
Posty: 4618
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:38, 09 Gru 2009    Temat postu:

no to jak, kserujesz już? Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 7711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 0:11, 10 Gru 2009    Temat postu:

Wracając jeszcze do słusznego dzisiejszego spostrzeżenia co do wysokości zarobków w publicznej telewizji, to muszę potwierdzić że te astronomiczne zarobki tych rzekomych gwiazd są niesłychanie bulwersujące. Taki sobie Lis nie wiadomo dlaczego zarabia min. 70 tys miesięcznie, a Kraśko 45 tys. zł. To jest kpina, płacić tyle praktycznie za nic. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 7711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 0:12, 10 Gru 2009    Temat postu:

Wywiad z profesorem nauk przyrodniczych Zbigniewem Jaworowskim, badaczem zanieczyszczeń lodowców i stężenia CO2 w atmosferze, autorem wielu publikacji na temat zmian klimatycznych, wieloletnim przedstawicielem Polski w Komitecie Naukowym ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego, członkiem Nongovernmental International Panel on Climate Change (NIPCC), który zrzesza naukowców sceptycznych wobec teorii ocieplenia klimatu.

Czy odkryta niedawno korespondencja naukowców specjalizujących się w problematyce globalnego ocieplenia ujawniła, że teoria o dwutlenku węgla jako głównym sprawcy ocieplania klimatu i gwałtownych zmian klimatycznych to wielka kłamstwo?
- Prawdę ujawnili uczciwi naukowcy pracujący w Centrum Badań Klimatycznych (ang. CRU) Uniwersytetu Wschodniej Anglii i za to powinni zostać nagrodzeni. Znamienne, że w miniony wtorek dyrektor tego instytutu prof. Phil Jones został zdymisjonowany do czasu zakończenia śledztwa w tej sprawie. Na razie prowadzą je władze uniwersytetu, ale wkrótce zapewne przeprowadzi je również prokuratura. W USA do wszczęcia takiego postępowania wezwał jeden z senatorów. Uniwersytet Stanu Pensylwania już rozpoczął śledztwo w sprawie Michaela Manna, innego profesora również zamieszanego w tę aferę, twórcę tzw. hokejowej krzywej temperatury.

Oznacza to, że odpowiedzialni za badania w tej dziedzinie naukowcy okłamywali świat, strasząc niemal apokalipsą? Dlaczego?
- Rzeczywiście, badacze ci dopuścili się bezczelnego oszustwa. Wprowadzają nas w pułapkę, która ma straszliwe konsekwencje. Ci ludzie przez wiele lat czuli się niesłychanie pewni siebie, choć ich tezy od dawna były krytykowane. Mimo to ignorowali głosy krytyki, czując ogromne poparcie Organizacji Narodów Zjednoczonych, a ściślej IPCC [Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu - agenda ONZ mająca badać wpływ działalności człowieka na zmiany klimatu - przyp. red.], który w całym tym zamieszaniu gra pierwsze skrzypce. Przecież tezy IPCC zostały oparte właśnie na badaniach CRU. Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii mieli do dyspozycji ogromne pieniądze i polityczne poparcie. W praktyce wypełniali po prostu zamówienia ONZ, która forsuje tę inicjatywę, aby stłumić rozwój przemysłu. Organizacja uznała bowiem, że wpływa on niszcząco na biosferę Ziemi.

A nie wpływa?
- Oczywiście, że nie. W rzeczywistości jest tak, że im kraj bogatszy, a więc lepiej uprzemysłowiony, tym lepiej dba o środowisko naturalne. Ta propaganda ma na celu zniszczenie naszej cywilizacji! Otwarcie mówią o tym przedstawiciele ONZ, np. Maurice Strong, były doradca również byłego sekretarza generalnego tej organizacji Kofiego Annana. To właśnie Strong zorganizował z ramienia ONZ Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r., gdzie powiedział, że aby uratować Ziemię, trzeba zniszczyć współczesną cywilizację przemysłową... To właśnie on był twórcą protokołu z Kioto. Jest to więc otwarty spisek z udziałem ludzi ONZ mający na celu wpływanie na rządy poszczególnych krajów.

Zmuszając je do ograniczenia emisji CO2?
- Tak, właśnie. Paragrafy 36 i 38 projektu nowego traktatu przygotowanego na rozpoczynający się właśnie szczyt klimatyczny w Kopenhadze mówią, że należy utworzyć niewybieralny rząd światowy, który ma kontrolować wszelką aktywność na Ziemi pod kątem poziomu emisji CO2. Chodzi więc o władzę nad światem oraz o transfer niewiarygodnych pieniędzy w perspektywie najbliższych dziesiątków lat z kieszeni wszystkich podatników na świecie do tworzonego centrum oraz do finansistów i tej części przemysłu, która ubrała się w zielone pióra. Firmy te propagują wytwarzanie czystej energii kosztem paliw kopalnych, choć jest to kilka razy droższe niż dotychczasowe sposoby wytwarzania prądu w energetyce jądrowej czy węglowej.

W Kopenhadze ma nastąpić kolejny etap realizacji tego scenariusza?
- W Kopenhadze zastawia się na nas bardzo groźną pułapkę, groźniejszą niż to, co spotykało nas do tej pory. Dotychczas Polska została zobowiązana, aby do 2020 r. o kolejne 20 proc. ograniczyć emisję CO2. Według firmy konsultingowej Ernst & Young spełnienie tego wymogu oznaczałoby dla naszego kraju spadek PKB o 503 mld złotych! Czyli zmniejszyłby się on do poziomu prawie połowy PKB z roku 2007! Można sobie wyobrazić, jak drastycznie wpłynęłoby to na ograniczenie poziomu życia Polaków. Przecież dziś toczą się boje o ograniczenie wydatków budżetowych o każdy miliard złotych! Tymczasem ONZ chce nam zafundować "oszczędności" na pół biliona złotych!

A co szykują nam decydenci na szczyt w Kopenhadze!
- Jeszcze bardziej szkodliwą "terapię". Liczący 181 stron projekt protokołu na rozpoczynającą się konferencję przewiduje kilka wersji ograniczeń emisji CO2 do 2050 roku. Niektóre zakładają cięcia na poziomie nawet... 95 proc. w stosunku do poziomu z 1990 roku. Oznaczałoby to, że przez kilka następnych lat musielibyśmy zmniejszać emisję o 5 proc. rocznie! Byłaby to największa rewolucja w historii, gdyż 86 proc. energii na świecie wytwarzane jest obecnie z paliw kopalnych. Jeśli wprowadzono by teraz tak drastyczne ograniczenia, groziłoby to zniszczeniem naszej cywilizacji, a więc to, co postuluje guru ekologów Maurice Strong i wielu innych przedstawicieli zachodniego establishmentu. W ten sposób tworzy się iluzorycznego wroga ludzkości, co zresztą proponował już Klub Rzymski [wpływowa organizacja zrzeszającą biznesmenów, naukowców i polityków, mająca ambicje sterowania światową polityką ], aby następnie z nim walczyć.

Czy rzeczywiście wróg, tj. ocieplenie klimatu, jest iluzoryczny?
- Oczywiście. Klimat ocieplił się z przyczyn naturalnych i jest to korzystne; roślinność ma lepsze warunki wzrostu, zmniejsza się pustynnienie gleby, przybywa zwierząt. W latach 1982-2003 w Mauretanii, Mali i Czadzie pokrywa roślinna zwiększyła się o 50 procent. Największy wzrost wystąpił w Nigerii, gdzie na nowo zaczęły rosnąć gatunki drzew, które wyginęły wskutek poprzednich susz. Już od wielu stuleci planeta nie była tak zielona jak dziś. Jak wykazują pomiary satelitarne NASA, od 18 lat produkcja biomasy wzrosła o około 6 proc., a największy przyrost (o 42 proc.) wystąpił w lasach deszczowych Amazonii.

To znaczy, że nie topią się lodowce i nie podnosi poziomu mórz i oceanów?
- Katastrofalne podnoszenie się oceanu to kolejny mit. Poza tym lodowce zaczęły się topić nie w XX w., ale wtedy, kiedy Ziemia zaczęła wychodzić z małej epoki lodowcowej, która trwała od 1350 do 1880 roku. Współczesne topienie lodowców rozpoczęło się ok. 1750 roku. Przed tym okresem kroniki podawały, że w Alpach lodowce spływały w doliny, niszcząc całe wsie i pola zasypywane gruzem morenowym i lodem. Do czoła lodowców wychodziły wówczas procesje z kapłanami, modląc się o powstrzymanie taranującego lodu. W latach 30. wystąpiło maksymalne ocieplenie (przynajmniej w USA, gdzie jest najlepsza sieć pomiarów temperatury) i lodowce zaczęły topić się szybciej niż poprzednio. W ostatnich dziesięciu latach proces ten ponownie został wstrzymany i klimat znów zaczął się ochładzać (w USA o 1 stopień), choć w tym czasie globalna emisja dwutlenku węgla wzrosła o 34 procent! Jak widać, nie ma żadnego związku między emisją CO2, z którym w tym czasie tak zażarcie walczono, a zmianami klimatu. Tak było zresztą w okresie ostatnich 500 mln lat, o czym przekonuje nas geologia. Pół miliarda lat temu było 23 razy więcej CO2 w atmosferze niż obecnie, a mimo to lądy były pokryte lodowcami... O zmianach klimatu decyduje wiele czynników, a obecnie walczy się tylko z jednym, który w dodatku jest nieistotny.

Czyli zobowiązania do redukcji gazów cieplarnianych zapisane w protokole z Kioto niczego nie dały?
- Oczywiście. Co więcej, mimo że zobowiązywał on 185 państw, które przyjęły ten dokument, do zmniejszenia emisji tych gazów o 5,2 proc. w stosunku do 1990 r., to w rzeczywistości do 2004 r. - w skali świata - wypuszczono do atmosfery o 38 proc. więcej CO2! W samych krajach starej Unii Europejskiej wyemitowano go w tym czasie o blisko 7 proc. więcej. Natomiast Polska w tym okresie obniżyła emisję CO2 o 18 proc., a o 32 proc., licząc od roku 1988! Mimo to Bruksela żąda od nas, byśmy obniżyli emisję tego gazu o kolejne 20 proc., co byłoby dla polskiego przemysłu katastrofą ekonomiczną.

Ale wiele państw, m.in. w Europie Zachodniej, wiąże występujące w ostatnich latach anomalia pogodowe właśnie ze zmianami klimatu...
- Jest udowodnione, że burze nie wynikają z ocieplenia klimatu. Także w Polsce nie widać, byśmy doświadczali większej liczby burz czy powodzi, gdy weźmie się pod uwagę np. obserwacje prowadzone w Krakowie od XIX wieku. Wynika z nich nawet, że wówczas było więcej burz niż obecnie. Być może dzisiaj są one bardziej odczuwalne, ponieważ w naszych czasach notuje się więcej spowodowanych przez nie strat materialnych, a to dlatego, że nasze miasta są bardziej rozbudowane i ogólnie wytworzyliśmy więcej bogactw. Ponadto wiele budynków usytuowano na terenach, przez które przechodzą burze i tornada (głównie w Ameryce). Z tego też powodu firmy ubezpieczeniowe ponoszą większe straty, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że wraz z rozwojem miast i osiedli odnotowują one również większe przychody. Więc nie ma co się martwić o wyniki firm ubezpieczeniowych.

Dlaczego w takim razie rządy 185 państw zgodziły się na wprowadzenie drakońskich ograniczeń dla gospodarki, skoro nie ma ku temu racjonalnych powodów?
- To pytanie właściwie należałoby skierować do socjologów lub polityków. Wydaje mi się, że polski rząd zdaje sobie sprawę z wynikających z tego problemu zagrożeń i prowadzi trudną grę dyplomatyczną. Nie sądzę, by w Kopenhadze polska delegacja mogła powiedzieć wprost, że walka z ociepleniem klimatu to totalna bzdura i dlatego nie będziemy przyjmować żadnych zobowiązań do redukcji emisji CO2. Mam jednak nadzieję, że będzie starała się zmiękczyć prowadzące do klęski ekonomicznej stanowisko zatwardziałych zielonych.

Ale czy po ujawnieniu afery z fałszowaniem przez naukowców z Nowej Anglii i USA danych o rzekomym wpływie emitowanego przez człowieka CO2 na klimat, domaganie się dalszych redukcji emisji nie jest niedorzecznością i podtrzymywaniem utopii?
- Mam nadzieję, że nagłośnienie tych informacji zmieni nastawienie polityków biorących udział w konferencji. Takie właśnie wnioski wyciągnęły władze Australii, które we wtorek, w dniu, kiedy szef CRU Phil Jones został zawieszony w pełnieniu funkcji dyrektora, ogłosiły, że wycofują się z mechanizmu handlu emisjami CO2. Sprowadza się to bowiem do transferu ogromnych sum pieniędzy, na czym skorzystają finansiści i rządy niektórych państw.
Dlatego też zapewne niektóre z nich odnoszą się entuzjastycznie do redukcji emisji CO2. Najbardziej jednak skorzystałyby na tym firmy tzw. czystych technologii energetycznych wykorzystujących np. wiatraki do produkcji energii elektrycznej. Tymczasem korzystają one z ulg podatkowych, a więc dopłacają do nich podatnicy nawet wówczas, gdy wiatraki te nie wyprodukują zakładanej ilości energii. Co prawda ich budowa jest tańsza niż np. elektrowni jądrowej czy węglowej, ale wytworzony w ten sposób prąd jest kilkakrotnie droższy. Otóż według różnych ocen, wiatraki produkują prąd jedynie przez jedną piątą okresu eksploatacji, a firmy energetyczne nie mogą sobie pozwolić na takie przestoje i muszą uzupełniać niedobory energii z innych źródeł.

Jak to możliwe, że przez co najmniej 20 lat w środowisku ludzi nauki funkcjonowała fikcja globalnego ocieplenia wywołanego emisją CO2 przez człowieka?
- Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest moja historia. Przez wiele lat zajmowałem się pomiarami stężenia CO2 w rdzeniach lodowych, w których gaz ten jest niejako uwięziony. Na tych właśnie badaniach opiera się cała histeria z ociepleniem klimatu. Ja zajmowałem się lodowcami od lat 60. ubiegłego wieku. Zorganizowałem 10 wypraw na 17 różnych lodowców, zbierając dane o wpływie emisji zanieczyszczeń - głównie metalami ciężkimi pochodzącymi z przemysłu - na środowisko naturalne. Jednak funkcjonowanie ideologii ocieplania klimatu odczułem, gdy wyjechałem wraz z żoną na 8 lat do Norwegii. Po przyjeździe miałem tam podjąć pracę na Uniwersytecie w Oslo, ale ostatecznie zostałem zatrudniony w norweskim instytucie polarnym. Po pewnym czasie tamtejsze ministerstwo ochrony środowiska zwróciło się do tego instytutu, by zbadał, jakie będą skutki ocieplenia klimatu w wyniku działalności człowieka dla norweskiej części Arktyki (m.in. Spitsbergen). Zacząłem od odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście dojdzie do ocieplenia tej części Arktyki. Prowadząc badania, doszedłem do wniosku, że nie ma żadnych podstaw, by tak twierdzić, gdyż pomiary temperatury prowadzone w tej części świata od blisko 100 lat nie wykazywały żadnych oznak ocieplenia. Im głębiej analizowałem problem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie ma żadnego ocieplenia klimatu, a CO2 nie jest przyczyną wywołania tego procesu. Przy tej okazji wykazaliśmy z kolegami, że prace przedstawiające pomiary CO2 w rdzeniach lodu polarnego pełne były nadinterpretacji wyników, a nawet manipulacji, sam zaś lód nie jest odpowiednim materiałem do odtwarzania składu chemicznego dawnej atmosfery. Nie jest ona bowiem układem zamkniętym, w którym nic się nie dzieje, lecz odwrotnie, zachodzi w niej kilkadziesiąt procesów fizykochemicznych. Prowadzą one do ubytku CO2 z bąbli powietrza schwytanych w lodzie. Same rdzenie są zaś spękane i skażone metalami ciężkimi z płynu wiertniczego wnikającego do ich wnętrza. Na przykład stężenie ołowiu we wnętrzu rdzeni z głębi lądolodu jest 1400 razy wyższe niż na powierzchni śniegu na Antarktydzie, a cynku 400 tys. razy wyższe. Na takim nieodpowiednim materiale zbudowana jest cała hipoteza ogrzewania klimatu przez człowieka.

Opisał Pan wyniki tych badań?
- Napisaliśmy dwa raporty i kilka artykułów na ten temat. Teraz widzę analogię z ujawnieniem przez uczciwych naukowców z Uniwersytetu Wschodniej Anglii wyników badań nad ocieplaniem klimatu. Po opublikowaniu wyników naszych badań dyrektor naukowy norweskiego instytutu polarnego wezwał mnie na rozmowę i powiedział, że nasze publikacje to nie jest sposób na zdobywanie kontraktów naukowych w Norwegii. W efekcie nie przedłużono także i mojego kontraktu... Byłem po prostu dyskryminowany. Przez pewien czas pozostawałem na utrzymaniu żony. Zrozumiałem wtedy, jak ważnym celem funkcjonowania instytutu polarnego było zdobywanie zleceń z ministerstwa środowiska, które z kolei swoją rację bytu opierało na straszeniu ludzi zanieczyszczeniem środowiska.

Każdy naukowiec, który nie podporządkuje się narzuconej uniwersytetom ideologii, padnie więc jej ofiarą?
- Oczywiście. Jeśli cała nauka jest finansowana przez polityków z pieniędzy budżetowych, to z jednej strony naukowcy cieszą się, bo nauka wymaga dużych pieniędzy, a z drugiej strony nie można uprawiać jej wyłącznie na polityczne zamówienia.

Gdzie znalazł Pan później pracę?
- Przeniosłem się po jakimś czasie do Japonii, gdzie pracowałem w tamtejszym instytucie polarnym. Tam napisałem pracę o wynikach badań zawartości CO2 w lodowcach.

Nie boi się Pan zemsty "ociepleniowego lobby"?
- Teraz mam 82 lata i nie obchodzą mnie finansowe konsekwencje poglądów, które głoszę. Jednak wśród naukowców, którzy podzielają moje opinie, mało jest młodych naukowców, zwłaszcza takich, którzy mają rodziny na utrzymaniu... Zresztą gdy byłem młody, też robiłem badania z przekonaniem, że człowiek zanieczyszcza świat.

Jakie?
- Pod koniec lat 60. badałem jedyny, niewielki polski lodowiec nad Morskim Okiem pod kątem obecności związków metali ciężkich. Lodowiec zawiera ok. 100 rocznych warstw lodu, więc na jego podstawie można zbadać, co się działo w atmosferze w tej okolicy w ciągu ostatniego wieku. Z moich badań wynikało, że w tak - wydawałoby się - czystym miejscu w ostatnich latach stężenie ołowiu wzrosło aż 12-krotnie.

To były nieprawidłowe badania?
- Prawidłowe, ale wówczas jeszcze nie wiedziałem, że nie można ich uogólniać. Tymczasem na podstawie tych badań w naukowym czasopiśmie "Nature" napisałem, że w Europie stężenie ołowiu zwiększyło się 12-krotnie. Od razu zwróciła się do mnie Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (USEPA), proponując przeprowadzenie kolejnych badań, na które dostałem - w latach 70. ubiegłego wieku - 1,3 mln USD. Dzięki tym funduszom mogłem zrealizować 10 wspomnianych wypraw. Przeprowadziłem wtedy pierwsze na świecie badania skażenia lodowców w ciągu ubiegłych kilkuset lat metalami ciężkimi pomiędzy Spitsbergenem a Antarktydą. I dysponując zdobytymi wynikami, zrozumiałem dopiero, że tak duże stężenie ołowiu nad Morskim Okiem było lokalnym unikatem.

Dlaczego?
- Ponieważ przez kilkadziesiąt lat pozwalano na swobodny dojazd do tego pięknego jeziora samochodami emitującymi wówczas ołów... Na innych lodowcach nie znalazłem oznak takiego wzrostu stężenia metali ciężkich. Odwrotnie, w XX wieku wystąpił ich spadek związany z małą aktywnością wulkaniczną aż do roku 1963. Największe stężenia metali ciężkich znaleźliśmy nie na lodowcach europejskich, lecz przy samym równiku - na Lodowcu Stanley w afrykańskich górach Ruwenzori oraz w peruwiańskich Andach, z dala od wszelkich centrów przemysłowych. W ramach współpracy z USEPA jako pierwszy zbadałem również, jak w ciągu ubiegłych 1800 lat zmieniał się poziom ołowiu w kościach ludzi (na zebranie kości z polskich obiektów sakralnych dostałem specjalne zezwolenie od ks. kard. Stefana Wyszyńskiego). Potem takie badania obejmujące okres 5000 lat przeprowadziłem we Francji, Peru i Gruzji. Okazało się, że populacja europejska była ciężko skażona ołowiem przez całe średniowiecze aż do samego końca XIX wieku. Dopiero w wieku XX poziom ołowiu wśród polskiej ludności spadł kilkaset razy w porównaniu z ludźmi pochowanymi np. w XV wieku w kościele Mariackim w Krakowie; tym samym poziom ten zbliżył się do tego, który odnotowałem u mieszkańców jaskini spod Zawiercia sprzed 1800 lat. Później podobne zjawisko wykryto w Stanach Zjednoczonych, Japonii i innych krajach.

Z Pana słów można wywnioskować, że lobby radykalnych ekologów i przemysłu tzw. czystej energii ma większe wpływy niż np. lobby firm energetycznych eksploatujących paliwa kopalne. Trudno w to jednak uwierzyć, obserwując potęgę tych ostatnich...
- Tu znów posłużę się przykładem z własnego doświadczenia. Zanim przeniosłem się do Japonii, pracowałem jeszcze przez pewien czas w norweskim Instytucie Techniki Energii. W tym czasie postanowiliśmy sprawdzić, czy prawidłowo przeprowadzano badania zawartości CO2 w lodach Antarktydy. Przez pół roku pracowałem nad przygotowaniem projektu naszych badań. Nasz instytut rozesłał go do 15 różnych potencjalnych sponsorów, głównie firm eksploatujących złoża gazu i ropy. Zorganizowaliśmy dla nich seminarium, na którym... pojawił się przedstawiciel jednej firmy, bodajże Statoil. Wysłuchał tego, co mówiliśmy, a potem powiedział, że projekt bardzo mu się podoba i dla jego koncernu nie byłoby problemem sfinansowanie tych badań, mimo kosztów sięgających 2 mln USD. Zaznaczył jednak, że tego nie zrobią, wyjaśniając jednocześnie, iż firma konsultowała się z rządem, prawdopodobnie z ministerstwem środowiska, i ci "konsultanci" uznali, że byłby to projekt "niemoralny".

Co to znaczy?
- Przedstawiciel Statoilu powiedział, że gdyby jego firma sfinansowała takie badania, wykorzystano by to do walki konkurencyjnej i jego przedsiębiorstwo straciłoby na tym znacznie więcej, niż przeznaczyłoby na sfinansowanie naszych badań. Tak zakończył się nasz projekt...

Więc uważa Pan, że cywilizacja przemysłowa nie zanieczyszcza środowiska?
- Natura wytwarza również substancje trujące, i to często na wielokrotnie większą skalę niż cały przemysł na świecie. Straszono np., że zatruwamy ryby morskie rtęcią. Tymczasem badania wykazały, że w morzu od wieków jest mnóstwo tego pierwiastka. Takie przykłady można by mnożyć. Jednak przyszedł ten okropny wiek XX z całym swoim przemysłem i przyniósł nam dwie "okropne" rzeczy: średnio dwukrotnie przedłużył nam życie w stosunku do 1900 r., a poza tym sprawił, że m.in. Polacy, podobnie zresztą jak wszyscy Europejczycy, są mniej skażeni metalami ciężkimi...

Jak to? Właśnie dzięki przemysłowi? Przecież za jego sprawą emitowane jest mnóstwo szkodliwych związków i wciąż mamy problemy z eliminacją skutków zanieczyszczeń przemysłowych.
- Chodzi o to, że począwszy już od X w., ludzie w Europie jedli z naczyń cynowych. Tymczasem stopy wykorzystywane do ich wytwarzania zawierały do 20 proc. ołowiu. Jeśli ktoś jadł jakieś kwaśne potrawy, np. na bazie octu, wówczas ten kwas reagował z ołowiem i powstawał octan ołowiu spożywany podczas posiłku. W ten sposób związki tego metalu odkładały się w ludzkich organizmach. Jest wiele innych podobnych przykładów. W XX w. - dzięki rozwojowi nauki i przemysłu - zaczęliśmy w kuchni używać porcelanę, szkło i stal nierdzewną; z naszego życia wyeliminowaliśmy także inne źródła skażeń ołowiem. Wśród nich najmniej istotnym był ołów zawarty w benzynie samochodowej.

Wróćmy do współczesnego problemu - walki z CO2 jako z rzekomym sprawcą rzekomego ocieplenia klimatu. Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
- Może ujawniona ostatnio afera z ukrywaniem prawdziwych danych na temat rzekomego ocieplenia klimatu stanie się oczyszczająca dla świata nauki i polityki i uchroni nas przed katastrofą cywilizacyjną.

Skoro jest tak wiele danych obalających teorie o ociepleniu klimatu z powodu emisji CO2 przez człowieka, czemu te teorie nie zostaną po prostu wyrzucone do kosza? Uniwersytety, politycy i część biznesu są tak zaślepieni ideologią, że nadal ją ludziom "wciskają", czy też świadomie okłamują społeczeństwa. Jeśli tak, to dlaczego? Dla zysków wąskiej grupy ludzi kosztem większości?
- Wszystko jest tu pomieszane i ze sobą powiązane. W tym wszystkim być może najmniej ważne jest to, że np. profesor może dzięki takim kontraktom na badania "na zamówienie" - które nawet mogą mu się nie podobać - zdobyć fundusze na utrzymanie swojego instytutu. Jeśli potwierdzi oczekiwania sponsorów, uzna to za wystarczające usprawiedliwienie, by wypełnić zlecenie. Zrobi tak zwłaszcza wówczas, jeśli wie, że gdyby rzetelnie przeprowadzone badania wykazały, iż nie jest tak, jak oczekuje sponsor, a wtedy nie dostałby następnych zleceń.

Czy w Kopenhadze nikomu nie starczy odwagi, by po prostu wyrzucić do kosza plan drakońskich ograniczeń emisji CO2?
- Miejmy nadzieję, że także politykom otworzą się oczy, że "climategate" w tym pomoże. Z drugiej jednak strony trudno będzie ograniczyć ambicje do wykorzystania tej ideologii do zwiększania wpływów i tworzenia światowego rządu. Już w latach 60. w USA stworzono grupę studyjną złożoną z naukowców, która miała przedstawić prognozy rozwoju świata. Uznano wtedy, iż nadchodzi okres, w którym nie będą już prowadzone wielkie wojny, że nadchodzi czas pokoju. Grupa ta opracowała raport, tzw. Report from the Iron Mountain, w którym zaproponowała szereg substytutów wojen. Jednym z nich było stworzenie "fikcyjnego wroga globu"; miały nim być sprawy klimatu. W następnych latach propozycja ta przybrała wręcz patologiczny czy kryminalny charakter. Klub Rzymski uznał, że "Ziemia ma raka, tym rakiem jest człowiek", czyli cała ludzkość stała się "fikcyjnym wrogiem planety". Ulubieniec ekologów Jacques Y. Cousteau mówił, że dla zachowania równowagi na Ziemi należy "usuwać" co roku 127 mln ludzi. Tego typu wypowiedzi można niestety mnożyć. Także przedstawiciele ONZ mówią, że liczbę ludności na Ziemi należy zredukować do 1 miliarda.

Skąd się biorą takie antyludzkie zapędy na szczytach władzy?
- To się ciągnie już od czasów Malthusa [T.R. Malthus - anglikański duchowny i intelektualista, w 1798 r. sformułował fałszywą teorię głoszącą istnienie stałej dysproporcji pomiędzy tempem wzrostu ludności a tempem wzrostu produkcji żywności - przyp. red.]. Reprezentują więc one neomaltuzjanizm.
Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 7711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 14:30, 24 Mar 2010    Temat postu:

Cała prawda o coca-coli i jej podobnych erzacach.
Słodkie napoje gazowane, a zwłaszcza cola, wprowadzają w naszym organizmie prawdziwy zamęt. Taka chemiczna burza trwa zaledwie godzinę, ale sieje niemałe spustoszenie. Głównym winowajcą całego zamieszenia jest cukier.
Zobacz co dzieje się w organizmie w ciągu godziny od chwili wypicia coli:
Pierwsze 10 minut - organizm otrzymuje dzienną dawkę cukru - to tak jakbyś zjadł 10 łyżeczek cukru. Odruch wymiotny hamuje kwas fosforowy dodawany do napojów, by zamaskować intensywny i słodki smak cukru.
20 minut - poziom cukru we krwi gwałtownie wzrasta co prowadzi do podniesienia poziomu insuliny. Wówczas do działania wkracza wątroba, która próbuje jak najwięcej zgromadzonego cukru przekształcić w tłuszcz.
40 minut - organizm wchłonął już zawartą w coli kofeinę. Powiększają się źrenice, wzrasta ciśnienie krwi. Stajesz się wyraźnie pobudzony.
45 minut - organizm intensywnie produkuje dopaminę, która wpływa na odczuwanie przyjemności. Dokładnie w taki sam sposób przebiega mechanizm działania heroiny.
60 minut - moczopędne właściwości kofeiny dają się odczuć. Niestety, razem z wodą wydalaną z organizmu, pozbywamy się również pierwiastków istotnych do prawidłowego i sprawnego funkcjonowania naszego organizmu. Wraz ze spadkiem cukru stajemy mija pierwotna euforia i przypływ sił. Stajemy się ospali i poirytowani.
Taką rewolucję fundujemy naszemu organizmowi po wypiciu zaledwie jednej puszki słodkiego, gazowanego napoju z kofeiną. Aż trudno sobie wyobrazić co dzieje się, gdy pijemy kilka lub kilkanaście razy więcej.
A więc wniosek jest jeden : unikajmy jak ognia wszelkich słodkich napojów typu coca-cola i dopalaczy typu Red Bull dla własnego zdrowia.
Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
maciej




Dołączył: 03 Lip 2009
Posty: 2012
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: wolsztyn

PostWysłany: Śro 20:46, 24 Mar 2010    Temat postu:

Ja na szczęście nie pijam takich trunków Very Happy po prostu nie smakują mi.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Krzysztof




Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 7711
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 22:02, 29 Mar 2010    Temat postu:

Dzisiejszy zamach w moskiewskim metrze przywodzi smutne refleksje. Mimo że powodem terroryzmu w Rosji jest mocarstwowa polityka rosyjska w republikach kaukaskich, to jednak jak zawsze we wszelkich akcjach terrorystycznych giną niewinni ludzie. Zawsze giną niewinni, przypadkowi, tak jakby cel miał uświęcać środki. A to jest fałsz. Niestety wykonawcami ataków terrorystycznych są najczęściej fanatyczni wyznawcy Islamu. Europa ma z nimi problem już ponad tysiąc lat. Polska ma tutaj chlubną historię – wiktorię wiedeńską ale również wiele innych zwycięskich bitew z Turkami. W Polsce żyją potomkowie Tatarów i są to bardzo patriotyczni obywatele. Jednak najgorsi są fanatycy z powiązaniem z Alkaidą, z korzeniami tkwiącymi w Arabii Saudyjskiej. Tam jak wiadomo zakazane są wszelkie wyznania poza Islamem i to pod karą więzienia, a czasem śmierci. Nie ma w Arabii Saudyjskiej żadnego kościoła, czyli ten kraj nie uznaje absolutnie żadnej tolerancji. A tymczasem Arabia Saudyjska finansuje już z kolei drugi meczet w Warszawie i to ogromny z minaretami, bo dostała zgodę od urzędników pani „bufetowej”. Nawet Szwajcarzy odmawiają zgody na budowę minaretów. Oczywiście lewicowi politycy na zachodzie wyrażają zgodę na przypływ ludności muzułmańskiej, łudząc się że będzie ona z czasem się asymilowała. Ale to oczywiście niezmiernie naiwne myślenie, bo to nigdy nie nastąpi. Natomiast po jakimś czasie nastąpi dżihad, kiedy będą stanowili większość w poszczególnych społeczeństwach. Oni nigdy nie będą europejczykami w rozumieniu naszej cywilizacji. Zresztą wszelkie zamieszki we Francji powodują zawsze młodzi Algierczycy i tym podobni. Na przestrzeni ostatnich lat było bardzo dużo zamachów terrorystycznych, gdzie zawsze ginęli niewinni. Nasz największy rycerz Zawisza Czarny, niepokonany w turniejach i w boju nie zginął od miecza, tylko od strzał islamistów. A więc ten problem nie jest tylko dzisiejszy. Oto w skrócie historia naszego najsławniejszego Herosa w historii.
Zawisza Czarny z Garbowa
Był nie tylko niezwyciężonym mistrzem turniejów rycerskich, ale przede wszystkim - jak twierdzą kronikarze - ostatnim wcieleniem moralnych ideałów średniowiecznego rycerza. I dlatego mówi się już od dawna: "polegać na kimś jak na Zawiszy". Słowa te przywracają pamięć o honorze i męstwie człowieka, który budził podziw wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Zyskał sławę pierwszego rycerza w Europie, co nie przytrafiło się żadnemu innemu Polakowi na przestrzeni wieków.
Jak w romantycznym filmie
Widok był przerażający. Wąską groblą wzdłuż rzeki Rudawy biegła przerażona 8-letnia dziewczynka, a kilkanaście metrów za nią galopował przerażony koń. Wielu ludzi spośród tych, którzy z szerokiej drogi patrzyli na to, co miało stać się za chwilę, zamykało już oczy, aby nie patrzyć na najgorsze. Wydawało się, że to już koniec. Jeszcze chwila i dziecko zostanie stratowane...

Akcja, która potem nastąpiła, rozegrała się tak szybko, że zakrawało to na cud. Dwaj młodzi ludzie skoczyli koniowi naprzeciw. Pierwszy lewą ręką wyciągnął dziewczynkę spod kopyt i jednocześnie prawą chwycił za uzdę, osadzając konia w miejscu. Rozpędzone zwierzę stanęło na przednich nogach, trzymając tylne wysoko w górze, co groziło zwaleniem się na wybawcę trzymającego dziecko, ale drugi szarpnął z przeciwnej strony za uzdę, nie wypuszczając jej z rąk i koń upadł na grzbiet pod kontrolą żelaznego chwytu.

Dopiero wtedy ruszyła się z miejsca opiekunka dziecka i kilku pachołków, którzy zapewne mieli obowiązek czuwać nad bezpieczeństwem dziewczynki, ale koń okazał się nieprzewidywalny.

- Kim jesteście, panowie? Skąd przybywacie? - Ze wszystkich stron padały pytania w kierunku obydwu chłopaków, wyróżniających się na tle innych mężczyzn szerokimi barami, kruczymi włosami i ciemną cerą.

- Przyjechaliśmy z Garbowa, a udajemy się na Wawel, na turniej rycerski. Podobno ma być król węgierski i rycerze z innych krajów.
- A kto wy? Jak was zowią?
- Bracia Jan Farurej i Zawisza Czarny.

Uratowane dziecko miało na imię Barbara i było siostrzenicą biskupa krakowskiego. W taki to przypadkowy sposób Zawisza Czarny publicznie dał znać o sobie po raz pierwszy. Był rok 1392. Chłopak miał dopiero 18 lat i zamierzał zdobyć pas i ostrogi rycerskie. Jeszcze wtedy nie mógł wiedzieć, że spod końskich kopyt wyrwie dla siebie... jedyną towarzyszkę życia. W dziesięć lat później Barbara zostanie jego żoną.

Trener i zawodnicy
Cofnijmy czas o dwa lata. Jest wieczór. Na południowym trakcie łączącym granicę Polski z Węgrami pojawił się jeździec. Samotny, bogato ubrany czterdziestolatek, wyposażony w dwie torby podróżne i miecz.

Zza drzew wyjechało mu naprzeciw sześciu ludzi. W języku niemieckim zażądali konia, toreb i miecza. Za "dobre sprawowanie" obiecali puścić wędrowca wolno. W odpowiedzi dobył tylko miecza i zaproponował walkę o to wszystko, czego żądali.
Pierwsi dwaj okazali się na tyle lekkomyślni, że zaatakowali z bliska, każdy z innej strony. Otrzymali śmiertelne ciosy i spadli z koni, ale w chwilę później trzeci bandyta zajechał od tyłu i ciął samotnego jeźdźca przez plecy. Człowiek zrobił szybki unik, dzięki czemu otrzymał tylko powierzchowną ranę, a następnie odwrócił się, podbił miecz przeciwnika i zatopił swój w jego gardle. Trzej pozostali nie ustąpili jednak pola. Atakowali już nie jeźdźca, ale konia, co niebawem dało oczekiwany rezultat, bo dźgnięty w głowę koń upadł przygniatając swojego pana własnym ciężarem. Człowiek nie wypuścił wprawdzie broni z ręki, ale nie mógł się ruszyć, a bandyci zeskoczyli z koni i trzymając miecze przed sobą gotowali się do ostatecznej rozprawy.

W najmniej oczekiwanym momencie pojawiło się wybawienie. Trzech młodych ludzi szybkim galopem zbliżyło się do miejsca walki i w krótkim czasie bandyci zostali zlikwidowani. Potencjalną ofiarą okazał się sławny wtedy w Europie włoski trener szermierki, Ippolito, a jego wybawcami - trzej synowie kasztelana sieradzkiego, Mikołaja z Garbowa - Jan Farurej, Piotr i Zawisza. Razem z ojcem i służbą wracali akurat z Węgier do Polski.

Wdzięczność Włocha okazała się nieoceniona. Postanowił zostać trenerem rodzinnym kasztelaniców., Trzeba tu dodać, że w tamtym czasie na lekcje do Ippolita jeździła europejska arystokracja, a wśród nich brat wielkiego mistrza krzyżackiego, Ulrich von Jungingen, który z czasem sam objął rządy nad zakonem. Zginął w bitwie pod Grunwaldem.

Trening trwał całe dwa lata i miał kluczowe znaczenie dla przyszłych dziejów Zawiszy. Chłopak był wprawdzie dobrze zbudowany i silny z natury, ale dopiero Ippolito wyzwolił w nim możliwości w najpełniejszym zakresie. Jest rzeczą niezmiernie ciekawą, jak przebiegały zajęcia sportowe sześćset lat temu. Otóż miały one charakter zbliżony częściowo do programu dzisiejszego dziesięcioboju z elementami kulturystyki, ale zbliżonej do tej, jaką uprawiał kilka wieków później Eugen Sandow.

W programie były więc najpierw skoki przez rowy, skoki wzwyż przez ustawione na podwyższeniach drągi oraz przeciąganie liny, a następnie te same ćwiczenia z obciążeniem. Obciążenie stanowiły worki wypełnione ziemią, które synowie Mikołaja przywiązywali sobie do bioder lub do pleców. Z tygodnia na tydzień ciężar był zwiększany. Chłopcy musieli nie tylko biegać z obciążeniem, ale również pływać (wtedy zamiast ziemi w workach były kamienie) i skakać na konia bez pomocy strzemion. I był to trening podstawowy, wymuszający przyrost mięśni.

Oczywiście, nie mogło obejść się bez ćwiczeń w szermierce. Również w tej dziedzinie Ippolito stosował trening z obciążeniem. Na miecze bracia walczyli dopiero wtedy, gdy byli kompletnie zmęczeni, natomiast zasadą była walka na drągi o ciężarze dwukrotnie przekraczającym ciężar miecza. Chodziło o takie wzmocnienie nadgarstków i przedramion, aby później miecz wydawał się o wiele lżejszy niż był w rzeczywistości.

Kolejnym ćwiczeniem było wyrabianie siły uderzenia. Włoch wkopywał w ziemię paliki, które należało jednym zamachem miecza ściąć. Co jakiś czas paliki zwiększały swoją objętość, aby pod koniec dwuletniego "kursu" zamienić się w drągi. Przy tym nie chodziło tylko o klasyczne cięcie po skosie z góry na dół, ale również o cięcie na odlew, a więc z lewej na prawo oraz pieszo i z konia.

Do innych ćwiczeń rycerskich należały kłucia i pchnięcia: mieczem, oszczepem i kopią. Najwięcej trudności sprawiła nauka walki konnej na kopie, ale w tamtym okresie była to konkurencja budząca wyjątkowe zainteresowanie na turniejach rycerskich, więc bracia musieli dobrze przyłożyć się, aby w końcu trener uznał ich za wszechstronnie wyszkolonych rycerzy.
W wolnych chwilach trwała nauka łaciny i języka niemieckiego.
Egzamin "dyplomowy" polegał na tym, że każdy z braci miał potykać się na miecze i kopie po kolei z nauczycielem. Ippolito wygrał pojedynki z Piotrem i Janem Farurejem, jednak musiał uznać wyższość Zawiszy, który jako jedyny przerósł mistrza.
Kiedy więc Jan Farurej i Zawisza pojawili się na turnieju w Krakowie, nie znalazł się ani jeden rycerz, który potrafił stawić im czoła. Młodzi ludzie z Garbowa byli bezkonkurencyjni.
Niezwyciężony
Gdyby posłużyć się językiem współczesnym, należałoby odnotować, że Zawisza Czarny z Garbowa zajmuje pierwsze miejsce na liście europejskich sportowców tysiąclecia. Kronikarze zgodnie twierdzą, że nasz sławny rodak uczestniczył przynajmniej w setce międzynarodowych zawodów. Był tak wszechstronny, że startował w każdej konkurencji, jaka była mu proponowana i w ciągu całej sportowej kariery, która trwała 25 lat, nie poniósł ani jednej porażki!
Nie sposób opisać w krótkim wspomnieniu wszystkich "startów", ale przynajmniej trzech spośród nich pominąć nie wypada.
Podczas kampanii węgierskiej w Bośni w pierwszych latach XV wieku Zawisza Czarny sprawował funkcję ambasadora Polski na dworze króla Węgier, Zygmunta Luksemburczyka. Nie był to urząd w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Zawisza nie miał tam specjalnej rezydencji, zwykle przebywał tam, gdzie w konkretnym czasie znajdował się Luksemburczyk. Bośnia została podbita, ale do ostatniej chwili ważyły się losy rodziny królewskiej, którą Luksemburczyk, wyjątkowo wredny i dwulicowy typ, zamierzał w całości wymordować.
Pewnego razu reprezentacyjny węgierski osiłek, Gyula, należący do orszaku króla, wdarł się do bośniackich komnat zamkowych i wywlókł stamtąd za włosy młodą królewnę Dragę. Od razu pochwalił się swojemu królowi, że najpierw ją skatuje, a potem weźmie sobie na własność. Zawisza zwrócił mu uwagę, aby wobec kobiety zachowywał się tak, jak przystało rycerzowi. Gyula zareagował rzuceniem rękawicy. Król ostrzegł go, że Zawisza jest niepokonany, ale osiłek nie przyjął ostrzeżenia do wiadomości i oddał Dragę swoim pachołkom "na przechowanie". Wówczas Zawisza wjechał konno między dwóch pachołków, uniósł obydwu jednocześnie za kołnierze, odrzucił na bok, a królewnę odwiózł rodzicom.
Gyula wściekł się i prosił króla o natychmiastowe pozwolenie "na rozwalenie łba temu czarnowłosemu przybłędzie". Król jednak zezwolił na pojedynek następnego dnia. Dał się tylko ubłagać swojemu rycerzowi, aby wbrew zwyczajowi była to walka na ostre miecze i topory. Normalnie w turniejach nie używano broni ostrej, nie wolno też było zadawać ciosów poniżej pasa. Przeciwnik mógł być poobijany i poraniony od uderzeń, ale zwykle uchodził z życiem. Tym razem miała być to walka na śmierć i życie, bo Węgier czuł się podeptany na honorze. Obydwaj przeciwnicy dysponowali ostrymi kopiami i mieczami. W czasie jazdy naprzeciw siebie Zawisza uchylił głowę, podbił kopię atakującego, a następnie puścił swoją kopię i - ku ogromnemu zaskoczeniu publiczności - w ułamek sekundy później wyrwał Węgrowi jego kopię z rąk. Aby jednak nie wykorzystywać swojej przewagi, zrezygnował z kopii i sięgnął po miecz. W trakcie drugiego starcia Gyula, parując cios Zawiszy, sięgnął lewą ręką po sztylet, jednak zanim go wydobył, kolejne uderzenie rozpłatało jego hełm i dosięgło czaszki.
Gyula długo się kurował, ale przeżył. Chęć rewanżu z jego strony była tak wielka, że przed bitwą pod Grunwaldem zaciągnął się do armii krzyżackiej i odegrał tam znaczącą rolę w trakcie zdobywania sztandaru królewskiego. Pokonał kilkunastu polskich rycerzy i zaatakował chorążego Marcina z Wrocimowic. Polski sztandar upadł na ziemię, a to groziło nieobliczalnymi konsekwencjami, bo rycerstwo mogło potraktować taki przypadek jako znak poddania się polskiej armii. Niewiele brakowało, aby bitwa pod Grunwaldem zakończyła się klęską wojsk Jagiełły.
Zawisza, który razem z kwiatem rycerstwa przebywał w otoczeniu króla, zareagował natychmiast. Władysław Jagiełło pozostał sam, natomiast orszak rzucił się do walki o chorągiew. W ciągu kilku minut prawie cały batalion krzyżacki Gyuli został wycięty w pień, a Zawisza wzniósł chorągiew do góry i zaraz oddał go komuś z boku, bo naprzeciwko niego już gotował się do walki sam Gyula. Ponieważ historia ich prywatnego zatargu znana była już rycerzom polskim i krzyżackim, oddziały walczące w pobliżu przerwały zmagania, aby popatrzeć na walkę dwóch mistrzów. Gyula był przepełniony nienawiścią, Zawisza raczej ostrożnością. Węgier postanowił stratować przeciwnika kopytami swojego konia, ale koń Zawiszy również stanął na tylnych nogach, a kiedy oba konie opadły na ziemię, miecz Polaka z potworną siłą spadł na kark Węgra. Z jednej strony entuzjazm, z drugiej jęk zawodu było słychać, gdy odcięta głowa spadła na ziemię.
Ukoronowaniem czynów rycerskich Zawiszy Czarnego był pojedynek z synem króla prowincji hiszpańskiej, Aragonii, księciem Janem. Ulubieniec kobiet, niepokonany przez wiele lat książę Jan, miał posturę zapaśnika wagi superciężkiej, zresztą słynął z tego, że kiedy chciał popisać się swoją siłą, wiązał koniowi obie pary nóg, wchodził pod niego, brał konia na plecy i paradował z nim ku uciesze gawiedzi. O Zawiszy, a jakże, wszyscy w Aragonii dawno słyszeli, tyle że wyobrażali go sobie jako dzikusa z północy, który zjada niemowlęta, ale i tak nikt nie dawał mu szans w bitwie z Janem.
Na zapowiedziany wcześniej pojedynek w stolicy Aragonii, Perpignano, zjechały się tłumy z Francji i Hiszpanii. Był to rok 1415, a więc Zawisza miał już czterdziestkę na karku, natomiast książę Jan był o 11 lat młodszy. Polak miał informację od swoich ludzi, że Jan zwyciężał nie z racji niebywałych umiejętności szermierczych, ale na zasadzie wielkiej siły uderzenia, jaką dysponował. Podczas pojedynków przewracał ludzi razem z końmi. Zawisza zrobił doskonałe wrażenie na publiczności, a jeszcze większe na księżniczce Inez, która zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, ale już z góry mówiło się o nim jako o wielkim przegranym. Sam król Ferdynand, ojciec Jana, zapowiedział publicznie, że pokonanego Zawiszę będzie gościć długo z honorami już po walce, z racji sławy, jaka za nim się ciągnie, ale przecież Jan jest niepokonany i trudno, żeby teraz mogło być inaczej.
W pierwszym starciu Jan uniósł ostrze kopii wysoko, mierząc w górną część tarczy Zawiszy, licząc zapewne na to, że przeciwnik zasłoni gardło, a odsłoni brzuch, gdzie można będzie go trafić i zwalić z konia. Zawisza jednak w ostatniej chwili uchylił głowę i odbił kopię Jana w górę. W drugim starciu Zawisza robi ruch mylący, Jan uchyla się, a wtedy Zawisza uderza w sam środek tarczy Hiszpana.
Był to cios nokautujący. Potężnie zbudowane cielsko wprost sfrunęło z konia i legło na oczach zmartwiałego z wrażenia tłumu.
Ryk zawiedzionych kibiców odznaczał się taką wściekłością, że w kilkanaście sekund później z bocznych uliczek wyjechało pięciuset uzbrojonych rycerzy hiszpańskich, aby osłonić zwycięzcę przed ewentualną zemstą wielbicieli księcia Jana.
Jak okazało się później, był to już ostatni pojedynek sławnego Polaka. W Europie nie znalazł się więcej nikt chętny do stawania z nim w szranki.

Pierwszy sportowiec zawodowy?
Zawisza Czarny był przede wszystkim dyplomatą króla Władysława Jagiełły, a jego uprawnienia były tak duże, że w imieniu króla osobiście zawierał umowy międzynarodowe, z traktatami pokojowymi włącznie. W roku 1414 uczestniczył, obok dwóch biskupów i rektora uniwersytetu, Pawła Włodkowica, w soborze w Konstancji, nazwanym później parlamentem chrześcijańskiego świata. Dwukrotnie wypowiadał wojnę Krzyżakom, spisywał traktaty z Litwą, Węgrami, Niemcami i Żmudzią. Musiał reprezentować nie tylko siłę mięśni, ale również wszechstronne przygotowanie intelektualne i polityczne. Czy na tych wszystkich misjach dyplomatycznych można było zarobić tyle, aby utrzymać dom i rodzinę?
Oczywiście nie, ale Zawisza żył... z turniejów.
Było rzeczą zwyczajną, że monarchowie, na których dworze znalazł się tak sławny rycerz, a zarazem pierwszy dworzanin północnego mocarstwa, najpierw organizowali turniej, a potem wręczali niezwykle cenne upominki godne króla plus pełne sakiewki złota. Wszystko dla zwycięzcy! Udział Polaka w turnieju za granicami kraju dawał krajowi organizatorów pretekst do ogłoszenia święta narodowego. A ponieważ zwyciężał tylko Zawisza, więc tym bardziej uroczyste było święto. Zbroje, konie i broń osób pokonanych również przechodziły na rzecz zwycięzcy. Zawisza gromadził "fanty", potem je sprzedawał i tak gromadził fortunę.
W roku 1424 Zawisza należał już do najbogatszych ludzi w Polsce, a zawdzięczał to wyłącznie sprawności fizycznej. Mógł sobie pozwolić na przykład na wydanie superuczty dla tysiąca gości, którzy zjechali na koronację królowej Zofii, czwartej żony Władysława Jagiełły. Był między innymi właścicielem Rożnowa nad Dunajcem, na co składał się zamek warowny i kilkanaście wsi. Miał też nieco większy majątek na Rusi w dorzeczu Dniestru. W sumie 31 wsi i 3 zamki z basztami, fosami, mostami zwodzonymi, ze stajniami, magazynami, domami dla licznej służby i garnizonami gwardii przybocznej.
W roku 1428 król Zygmunt Luksemburczyk zorganizował krucjatę przeciw Turcji. Miało być 60 tysięcy wojska, przybyło tylko 15 tysięcy, a wśród nich Zawisza Czarny.
Niestety, przewaga liczebna Turków sprawiła, że krucjata poniosła fiasko. Zawisza osłaniał odwrót wojsk europejskich. Odmówił skorzystania z propozycji szybkiej ucieczki łodzią, bo - jak oświadczył wysłannikowi króla nie zmieściłaby się w niej cała jego drużyna.
Zginął otoczony ze wszystkich stron, bez szansy na jakąkolwiek rycerską walkę od strzały z łuku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum miłośników morza i podróży Strona Główna -> Forum miłośników morza i podróży Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin